Ten Lean to się u nas nie przyjmie

Ten Lean to się u nas nie przyjmie...

Spotykam czasem takich prezesów i dyrektorów, którzy wiedzą najlepiej. Myślę, że to jakieś 70% tych, których spotykam. Mają eksele na wszystko i odpowiedź na każde pytanie. Doskonale wiedzą, co i jak poprawić. Potrafią na mitingu z pracownikami (oni robią mitingi i każą robić z nich minutki) udzielić dokładnych wskazówek kto i jak ma się zabrać wreszcie do roboty, bo te problemy nierozwiązane nie mogą przecież czekać.

Na halę chodzą rzadko, bo jak na to czas znaleźć wśród tylu spotkań, decyzji i innych ważnych obowiązków. Ale jak mi się ich czasem uda wyrwać na tę halę, to według nich w sumie wszystko działa. Na moje grzeczne sugestie i pytania reagują na dwa sposoby, dobierane raczej losowo, lub według nie znanego mi bliżej algorytmu. Sposób pierwszy to wyjaśnianie. Tłumaczenie, opisywanie i opowiadanie firmowych legend o tym, jako to ci ludzie mają ciężko i że to, co widzimy to zupełny przypadek, bo nigdy tu tak nie wyglądało i zawsze to jest na swoim miejscu, a oni normalnie po przerwie wracają, ale dziś "jakoś tak wyszło…"

Sposób drugi przypomina trochę westerny. Jestem z tego pokolenia, co to oglądało kowbojskie filmy w telewizorze i ten menedżerski odruch jednoznacznie mi się kojarzy z sięganiem po rewolwer.

Oni sięgają po smartfon.
Cykają foty na prawo i lewo mlaskając pod nosem. Czasem, gdy jest ciszej na hali (bo na przykład jest przerwa, albo produkuje się po cichu), to słyszę, jak klną. „Tyle razy im mówiłem, ja już nie wiem, normalnie przywalę im po premii”.

Nazywam ich Menedżerami Bardzo Ambitnymi. Człowiek z Toyoty, Mark Forkun nazywa ich dosadniej: Mediocre But Arrogant. Mają nad biurkami zwykle certyfikaty potwierdzające ich harcerskie sprawności, co dodaje im pewności w kontaktach z interesantami. Spałem kiedyś u kolegi, który mieszkał w niewielkim mieście naprzeciwko zakładu fryzjerskiego. Cała ściana obwieszona dyplomami zrobiła na mnie takie wrażenie, że wyjąłem lornetkę i przyglądałem się tym trofeom z zainteresowaniem. Nie żeby jakieś znaczące miejsca zdobyli w konkursach fryzur. Wszystkie były „za udział w szkoleniu x” albo „prezentacji produktu y”. Blask talentu lokalnego cyrulika zgasł pod szkłem powiększającym jak miejskie latarnie po wschodzie słońca.

Menedżerowie Bardzo Ambitni (te 70%, które akurat spotykam, bo wiadomo, że nie wszyscy) lubią błysk reflektorów.

Jest taki dowcip muzyków: „Po czym poznać, że wokalistka jedzie na rowerze? Bo ma reflektor skierowany na siebie”.

MBA oślepieni blaskiem tych reflektorów nie widzą ludzi, maszyn ani procesów. Ufają tylko sobie, bo na scenie trzeba komuś zaufać. W obliczu wyuczonych na pamięć kwestii, blask świateł nie da rady ich powstrzymać. Stają naprzeciw załogi i pewnym tonem recytują slajdy z pałerpointa okraszane formułami z eksela. Przytłoczona kredytami, kejpiajami i nadmiarem delegowanych obowiązków załoga zgrabnie przechodzi do aplauzu.

Po co ten lean w ogóle? Przecież tabelki się zgadzają. Gdyby tylko ludzie lepsi przychodzili do roboty, to nikt by więcej nie był potrzebny. A tak, wiadomo, ludzie są jacy są, rynek pracownika. Długo jeszcze „ten lean się u nas nie przyjmie”.