Jakiego "Leanu"​ uczą na studiach?

Jakiego "Leanu"​ uczą na studiach?

"Lean Management to narzędzia i metody, za pomocą których możesz poprawić wyniki Twojej firmy. Nasz kurs nauczy cię jak skutecznie je stosować, tak by już po kilku dniach zobaczyć efekty. Otrzymasz certyfikat ukończenia kursu oraz zielony pas eksperta. Po kolejnych kursach zostaniesz senseiem dla swojej organizacji i nasiąkniesz wiedzą japońskich guru. Twój pas będzie czarny, pozycja w organizacji niezagrożona, a Twoje zarobki wzrosną do poziomu, na który zasługujesz. Nie wahaj się i pobierz link."

Tak mogłoby brzmieć przesłanie marketingowe z „landing pejdża” internetowego kursu o „leanie”. Tak przestawia się podejście i sposób myślenia, do którego ludzie Toyoty dochodzili latami, a którego nie zrozumieli nawet Amerykanie z GM-u. Kiedy słucham opowieści o tym jakie kto ma pasy i jak bardzo obniżył koszty w swojej firmie, mam ochotę powiedzieć „sprawdzam”. To przypadłość ze starych czasów, kiedy w liceum nieźle żyłem z gry w pokera. Często karta przeciwnika zupełnie nie zasługiwała na minę, którą wrzucał na twarz. Takich się nie bałem. Wiedziałem, że głównie blefują i łatwo ich ograć. Znacznie bardziej zagadkowi byli ci pozornie nieogarnięci - wiecznie uśmiechnięci albo narzekający na los. Kiedy po licytacji wykładali karty na stół, zgarniali całą pulę.
No to „sprawdzam” tych z leanowymi pasami. Idziemy na halę.
„Czemu tu u was tyle światła? Nie szkoda pieniędzy na prąd?” – pytam.
„No, taka konstrukcja hali. Lampy są wysoko i muszą się wszystkie świecić” – pada odpowiedź.
„A poszanowanie środowiska, zanieczyszczenie światłem? Nie można by tych lamp obniżyć i zaświecać tylko wtedy, gdy pracują pod nimi ludzie?”.
„To nie jest taka duża oszczędność. No i nie mamy na to kejpiaja” – mówią pasiaści.
„Macie tutaj ludzi z Nepalu. To zupełnie inna kultura. Jak długo wdrażacie ich do pracy?” – pytam, przechodząc koło skoncentrowanych Azjatów.
„Ja to bym sobie życzył, żeby sami Polacy przychodzili do pracy. Tych innych nie da się niczego nauczyć. Polacy muszą na nich robić a i tak wyniku nie ma” – mówi pasiasty kierownik.
„A co na to kadry?” – kontynuuję.
„Oni nie mają czasu się tym zająć, bo ogłoszenia o pracę tylko piszą. W zeszłym roku mieliśmy rotację na poziomie 75%. Po dwóch tygodniach odchodzą.”
Widzę sporo błędów jakościowych i poprawek. Półwyroby czekają na kontrolę i wymianę uszkodzonych elementów.
„Tak na oko, to chyba ze 40% defektów macie?” – pytam gościa z pasem.
„Czy ja wiem? 1,5% reklamacji to nie jest wysoki poziom, chyba” – odpowiada.
„A jakość wewnętrzna?” – drążę.
„Pracujemy na akord. Oni to za darmo pooprawiają”.
Rozrzucone karty
Takie rozmowy ukazują prawdziwy poziom organizacyjny. Zwykle to GM we wczesnych latach osiemdziesiątych. Para waletów. A spodziewałem się co najmniej karety dam, kiedy patrzyłem na te wszystkie pasy na profilach LinkedIna. Poskracane przezbrojenia, instrukcje przy maszynach i oznaczone regały to nie jest lean.

Sorry, ale w takim wydaniu to nie działa.

Odwołajcie swoje kursy i studia - pójdźcie porozmawiać z ludźmi. Zapytajcie co im dolega i jak im możecie pomóc.