Jak zdalnie uczyć dzieci z sukcesem?

Jak zdalnie uczyć dzieci z sukcesem?

Kamera włączona, mikrofon wyciszony. Za wyłączoną kamerę można dostać uwagę. Za zawieszony internet jest nieobecność nieusprawiedliwiona. STRACH! Z ekranu leją się słowa jak przegotowany makaron z garnka. Źle oświetlona twarz błyszczy okularami kiwając się na boki. CIEMNO! Patrzysz jak Twoje dziecko ukradkiem pod stołem ogląda film. Kot goni psa. Wpadły razem do kosza na brudy. Ale jaja! Myślisz: „Czy ja chcę, by moje dziecko tak się uczyło? To znaczy, raczej spędzało czas w szkole? Przecież ono się niczego nie uczy. I czy to w ogóle jest szkoła? Czy jest jakaś alternatywa?”

Parafrazując Poniedzielskiego – Szkoły nie zmienisz. Możesz zmienić szkołę, ale to niczego nie zmieni. Ale podobno jest edukacja alternatywna. Czytasz, że są dzieci, które ani chwili nie spędzają przed monitorem. Robią to, na co mają ochotę. Uczą się w swoim tempie. No bo przecież jest wielu ludzi, którzy nie skończyli szkoły i jakoś ogarniają. Branson. Jobs. Stern. I jeszcze paru innych. W modelu edukacji pozasystemowej to ty ustalasz warunki. To znaczy, twoje dziecko. Samo. Raz w roku musi zdać parę egzaminów, do których jest w stanie przygotować się w dwa tygodnie. A resztę roku spędza tak jak chce.

No bo dlaczego przyszły podróżnik ma spędzać 45 minut na lekcji chemii? Po co mu biologia, WOS i język polski? A na geografii też 45 minut? Czemu tak mało? A może cały dostępny czas może studiować atlas, czytać o innych krajach, planować podróże, oglądać filmy z Afryki i Tiutiurlistanu?

Myślisz o tym coraz częściej, gdy widzisz to marnotrawstwo czasu przed ekranem. Z komputera dochodzi krzyk, który dobrze znasz: „Słyszysz mnie, Kamiński? Włącz mikrofon! W tej chwili! I obraz ci się zawiesił. Czym ty się tam zajmujesz pod tym biurkiem?” Twoje dziecko nerwowo stuka w klawiaturę. Rozłącza chaotycznie kable, przechyla ekran.
  • – Wystarczy – odzywasz się.
Pochodzisz do monitora. Kamera w końcu zaczyna działać.

  • Słyszy mnie pani? – pytasz nachylony nad ekranem.
Tak, słyszę – odpowiada zdziwiona nauczycielka.

  • Nie chcę pozwolić, by ktokolwiek krzyczał na moje dziecko. My w domu tak nie robimy i nie mamy na to zgody.
Ale jak ja mam prowadzić lekcję, kiedy nie mam nad nim kontroli?

  • To był ostatni dzień Konrada w tej szkole. Od jutra przenosimy go do innej.
Słowo się rzekło. Sprawdzasz na szybko kilka linków. Jest! Razem z synem łączysz się z wybranymi szkołami. Wybiera tę, która go najbardziej ciekawi. Okazuje się, że w Polsce nie ma obowiązku chodzenia do szkoły. Jest obowiązek edukacji. Trzeba zdać egzamin, by zaliczyć przedmiot. No, taka nomenklatura, co zrobisz.

Okazuje się, że na świecie takie rozwiązania znane są od dawna. Nazywa się je unschoolingiem. Pionierzy edukacji pozasystemowej i unschoolingu w Polsce dowodzą, że to działa. Absolwenci to szczęśliwi i określeni przez samych siebie dorośli. Wow!

Konrad zapisuje się do szkoły. Kiedyś tam będzie jakiś egzamin, do którego się będzie musiał przygotować. Teraz nie musi się tym przejmować. Mając mnóstwo wolnego czasu, razem z synem znajdujesz miejsce, gdzie spotykają się takie same nastolatki jak on. Robią to, co ich kręci. Akurat Konrad interesuje się anatomią. Prenumeruje czasopismo „Ciało człowieka”. Zna nazwy wszystkich kości, organów, narządów i zasady funkcjonowania ludzkiego organizmu. Często pytasz go o różne rzeczy, a on z pasją o nich opowiada. Na przykład o tym po co są leukocyty. Chciał wziąć udział w sekcji zwłok, ale uniwersytet medyczny nie był na to gotowy.

Cały rok skupia się na tym, co lubi. Nie traci czasu w czterdziestominutowych blokach na słuchanie o rzeczach, których nigdy nie zastosuje. Nie marnuje godzin przed ekranem oglądając durnowate filmy o kotkach i pieskach. Może się wyspać. I zjeść kiedy chce. I odwiedzać kolegów, biblioteki, kina i teatry. W czasie, który najbardziej mu odpowiada. Może popełniać błędy i wolny jest od spełniania czyichś oczekiwań.

Twój przyjaciel mówi, że przecież niczego się w ten sposób nie nauczy, wyrośnie na idiotę i tylko do łopaty się będzie nadawał. Nie wierzysz mu. Przecież za dziesięć lat nikt już nie będzie używał łopat. Patrzysz na szczęśliwe dziecko i wiesz, że będzie szczęśliwym dorosłym, który nie marnuje czasu na terapie i naprawianie tego, co zepsuła szkoła.